niedziela, 16 marca 2014

One

- Pośpiesz się Ivy! Pat już na nas czeka – dwie dziewczyny przepychały się przez chodnik. Były niskie – półtora metra nad ziemią. Jedna pociągnęła drugą za rękaw do zaułka. Szybko stuknęła ręką w trzy cegły i poczekała aż ukażą się drzwi. Druga stała na straży i pilnowała czy nikt nie widzi.
Kiedy wejście się pojawiło, obie dziewczyny z pośpiechem weszły do środka. Odetchnęły z ulgą i zdjęły kurtki. Teraz dobrze widoczne było ich podobieństwo, a raczej fakt że były identyczne. Obie rude o zielonych oczach, kwadratowych twarzach i wystających kościach policzkowych. Ubrane były w brudne stare spodnie i ręcznie robione swetry.
Z pomieszczenia obok wyszedł rosły mężczyzna około czterdziestki. Miał gęste ciemne włosy i trzydniowy zarost. Brązowe oczy otoczone miał ciemnymi rzęsami, a pod nimi cienie. Ręce pokryte miał tatuażami znaków. Na widok bliźniaczek uśmiechnął się szeroko.
- Nareszcie! Już myślałem że strażnicy was dopadli. Obiad jest gotowy, chodźcie! – machnął na nie ręką i wrócił do pokoju. Dziewczyny podążyły za nim. Jedna z nich kurczowo przyciskała do piersi bochenek chleba. Weszły do pomieszczenia służącego za kuchnię. Przy jednej ścianie ustawione były szafki i stara kuchenka, a pośrodku pomieszczenia stał solidny stół z czterema krzesłami. Na nim stały talerze z szarą zupą, która nie była ani smaczna, ani zdrowa. Z drugiej strony stała rozkładana kanapa, która zazwyczaj służyła domownikom za łóżko.
- Pat! Spójrz! Na ulicy był handlarz i miał świeży chleb! Pomyślałam że urozmaicimy trochę nasz jadłospis – powiedziała niechętnie patrząc w stronę znienawidzonego obiadu, który od kilkunastu lat jest ich codziennością. Jedynie w niektóre dni udaje się zjeść coś innego niż śmieciową.
- Ivy to cudownie. Pokrój chleb, a ty Viv siadaj już do jedzenia – powiedział Pat i sam zajął miejsce przy stole. – Jak tam sytuacja?
- W tym tygodniu wysiedlili trzy całe rodziny plus kilku samotników. Niestety, byli wśród nich Smash’owie. Koniec z tymi pysznymi rogalikami co niedzielę – odrzekła Viv przebierając łyżką w zupie. Ivy położyła pokrojony chleb przed siostrą i Patem, po czym zajęła swoje miejsce. Wszyscy od razu zostawili śmieciową na rzecz pachnącego pieczywa. Mężczyzna jęknął na słowa dziewczyny. – Ale są też dobre wieści. W Ruchu usłyszałam, że strażnicy na jakiś czas zaprzestali poszukiwań w naszej dzielnicy. Podobno królowa gdzieś wyjeżdża i wstrzymała na razie poszukiwania.
- Jakoś nie mogę w to uwierzyć – skrzywił się Pat, biorąc do ust trochę obiadu.
- Och, czy ty zawsze musisz dopatrywać się dziury w całym? – spytała radośnie Ivy.
- Ja tylko jestem realistą. Od szesnastu lat nie odwołała ani razu poszukiwań, a założę się że wyjeżdżała nie raz. Dlaczego zrobiła to teraz? – Pat ściągnął brwi. Pomiędzy nimi pojawiła się pionowa zmarszczka.
- Może w końcu odpuściła nas sobie? Albo stwierdziła, że skoro nie odnalazła nas przez tyle lat, to może zmarłyśmy gdzieś z głodu? – wtrąciła Viv.
- Nie mów tak. To na razie wam nie grozi – Pat skończył jedzenie i zabrał talerze dziewczyn do prowizorycznego zlewu. – Mi się wydaje, że ona coś kombinuje. Możliwe, że wpadła na jakiś trop i próbuje nas zmylić.
- Pat, przestań. Zaczynasz wariować. Po prostu odwołała straże. Mamy co świętować nie? W końcu ja i Ivy będziemy mogły pokazać się na ulicy bez kapturów. Już zapomniałam jak wygląda świat bez materiałowej obramówki – powiedziała Viv i wstała od stołu.
- Nie chce żeby was dopadła. Od zawsze tego pilnuje i to nie może pójść na marne przez głupie przeoczenie.
- Nic nam nie będzie, zobaczysz. Nie po to uczyłyśmy się samoobrony, co Viv? – zażartowała Ivy. Wiedziała, tak samo jak jej siostra, że obie są marnymi wojowniczkami. Kiedyś Pat przywiązał w salonie do sufitu tani worek treningowy, ale skończyło się na tym, że obie dostały nim po twarzy.
- Jasne, przecież damy sobie radę – potaknęła jej siostra i obie roześmiały się w tym samym momencie.  
Pat pokręcił ze zrezygnowaniem głową i uniósł ręce w geście poddania.
- Dobra, wygrałyście. Jak was złapie, to ja nie będę was ratował! – potargał czupryny dziewczyn i wyszedł z pokoju.
Siostry spojrzały po sobie i zaczęły piszczeć. Żadna z nich nie pamiętała sytuacji odwołania straży i obie były podekscytowane możliwością normalnego spaceru.
- To co? Idziemy? – zapytała Ivy.
- Jeszcze się pytasz? – zaśmiała się Viv i obie chwyciły swoje kurtki, po czym wyszły z domu.
Tym razem było jednak inaczej. Żadna nie założyła kaptura i ich rude włosy były teraz bardzo widoczne. Nadal się śmiejąc, dziewczyny zaczęły rzucać się śnieżkami i wybiegły na ulicę.
Większość budynków  było zabitych deskami. Co chwila ktoś był wysiedlany albo zabijany, więc coraz mniej opłacało się otwierać jakiś biznes. Jedynie kilka sklepów było otwartych. Terface który był cukiernią, chociaż słodycze tam były koszmarnie drogie, Bud’s czyli mięsny i inne. W dzielnicy był też jeden bar należący do najlepszego przyjaciela Pata – Trey’a.
To właśnie tam skierowały się bliźniaczki. Z radości chciało im się śpiewać, ale wiedziały że to surowo zabronione. Trzymały się blisko ściany i wkrótce były w głównym miejscu dzielnicy – placu Wybawicielki. Stąd było już bardzo blisko do baru. Ivy zaczęła kopać kamień butem, a Viv podziwiała dobrze jej znane widoki. Cztery ulice ich dzielnicy zbiegały się właśnie tu. Na środku był pomnik Królowej, jakby była jakąś boginią. To tutaj były także wszystkie sklepy.
Dziewczyny były już w połowie placu, gdy wybuchło zamieszanie. Nagle tłum zaczął przepychać się w przeciwną stronę do kierunku bliźniaczek. Kilka osób zaczęło krzyczeć. Dziewczyny nie wiedziały co się dzieje, dopóki ktoś nie wrzasnął „Strażnicy!”. Przerażone spojrzały po sobie. Ivy miała strach w oczach, więc Viv podjęła błyskawiczną decyzje. Zaczęła się przepychać na zewnątrz placu. Tam było wiele zaułków gdzie można się ukryć. Gdyby im się poszczęściło to może trafiłyby do takiego gdzie byłoby zejście do tuneli. Wzrost ułatwił im ucieczkę i chwilę później były już przy ścianie sklepu.
- Ivy do zaułka, szybko! – powiedziała drżącym głosem Viv popychając swoją siostrę przodem. Sama chciała ruszyć za nią, ale jakieś silne ręce chwyciły ją w pasie. Zaalarmowana zaczęła się wyrywać, ale szybko zorientowała się, że nie uwolni się ze stalowego uścisku. Odwróciła głowę i z przerażeniem potwierdziła swoje przypuszczenia, że trzymał ją strażnik. „Pat mnie zabije, o ile nie zrobi tego królowa” pomyślała szukając w zaułku siostry. Pocieszyła się myślą, że Ivy się nie ujawniła, i królowa nie będzie mieć ich obu.
Strażnik krzyknął coś do towarzyszy i zaciągnął Viv do samochodu z godłem Królowej. Tam związał dziewczynę i założył jej worek na głowę. Ostatnie co widziała Viv to była stokrotka wyrastająca spomiędzy płyt.
~~
Ivy odwróciła się i zobaczyła strażnika trzymającego jej siostrę. Sama nie była widoczna, i mogła zostać w ukryciu. Jednak niewiele myśląc rzuciła się w ich kierunku. Mało brakowało, a wybiegłaby z cienia, jednak powstrzymały ją męskie ręce. Przerażona myślą że to kolejny strażnik zaczęła kopać go po nogach. Gdy jednak usłyszała przekleństwo z akcentem dzielnicy, odwróciła głowę i ujrzała chłopaka starszego od niej o może dwa lata. Nie miał munduru, tylko brudny płaszcz. Jedną ręką zakrywał jej usta, a drugą trzymał Ivy żeby się nie wyrwała.
- Cicho – szepnął. Ivy z bólem patrzyła jak strażnik zabiera jej siostrę. Związał ją i założył worek na głowę a potem odjechał. Dopiero wtedy chłopak ją puścił. Ivy odwróciła się i bez zastanowienia uderzyła go w pierś. Zaskoczony chłopak cofnął się o krok.
- Jak mogłeś! To była moja siostra! Przez ciebie jej nie pomogłam! Przez ciebie ją zabrali! – wysyczała powstrzymując łzy. Chłopak wyszedł z cienia i pokazał twarz. Był wysokim blondynem o zielonych oczach z kapką żółci. Miał kwadratową szczękę i proste zęby. Ubrany był w długi czarny płaszcz.
- Uspokój się! I tak byś jej nie pomogła, a złapali by na dokładkę ciebie. To nie jest zbyt dobry układ nie? – powiedział opierając się o ścianę. Jego oczy przypominały teraz kocie.
- A lepszy jest taki w którym zostawiłam siostrę bez pomocy skazując ją na śmierć? – zapytała z wyrzutem. Odgarnęła włosy z twarzy, które teraz zasłaniały jej widok.
- Lepszy, bo teraz możesz zaplanować jej odbicie. A tak na marginesie jestem Will – rzucił.
- Odbicie? Z księżyca się urwałeś? Nikt nie wyjdzie z więzienia królowej bez jej ułaskawienia. A obydwoje dobrze wiemy, że ona nigdy go nie daje. A na pewno nie da go mojej siostrze. Usiadła na cegle i podparła głowę na dłoniach. Pat będzie wściekły. Co ja mam zrobić?
- Nie był bym tego taki pewien. Masz jakieś imię? – podszedł do niej i pochylił się nad nią. Wciągnęła gwałtownie powietrze.
- Co masz na myśli? – zapytała, po czym dodała – Jestem Ivy.

- Ślicznie. Znasz jakieś miejsce gdzie można bezpiecznie pogadać?
~~~~
No to mamy jedynkę. Dziękuję za wszystkie miłe słowa pod prologiem.
Do następnego :)

czwartek, 6 marca 2014

Prolog

Dym doszczętnie zakrył błękitne dotąd niebo. W powietrzu czuć było swąd prochu i śmierci. Co chwila słychać było odgłos wybuchu albo czyjś płacz. Wokół rozciągał się obraz nędzy i rozpaczy. Zielona trawa, zapach wypieków dochodzący z piekarni lub śpiew ptaków były już tylko wspomnieniem. Zabite zwierzęta leżały pomieszane z ludzkimi ciałami. Po kolei do każdego domu wpadali mundurowi, którzy wyganiali domowników na ulicę. Każdy mieszkaniec, a w szczególności dziecko było sprawdzane.
W jednym z zaułków drobna postać w zielonym płaszczu usilnie próbowała dobić się do czarnych drzwi, sprytnie ukrytych w murze. Niewtajemniczeni nigdy by ich nie odnaleźli, bowiem trzeba było nacisnąć po kolei trzy cegły, żeby wejście stało się widoczne. Zakapturzona postać dobrze o tym wiedziała, tak samo jak to, że osoba mieszkająca za owymi drzwiami jest jej jedyną szansą. Z rozpaczą waliła rękami w drewno z nadzieją, że usłyszą jej błagania o pomoc. Nerwowo zerkała ku dwóm zawiniątkom leżącym w pudełku niedaleko jej stóp. Dzieci pomimo zagrożenia i rzezi mocno spały.
Nagle wiatr zmienił swój kierunek i zdmuchnął kaptur z głowy postaci. Pod nim ukrywała się młoda kobieta – nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia kilka lat. Była bardzo ładna ze swoimi długimi rudymi włosami i dużymi zielonymi oczami. Była niska – metr pięćdziesiąt nie więcej. Po jej policzkach spływały łzy bezsilności, gdy rozumiała powoli, że drzwi nie otworzą się, a ona przegrała. Zaraz dopadną ją mundurowi. Zabiorą jej dzieci i zabiją ją razem z nimi.
Uderzyła otwartą dłonią w drewno jeszcze raz, po czym osunęła się na ziemię, przylegając plecami do drzwi. Oparła o nie głowę i patrzyła z rozpaczą na horror rozgrywający się na ulicy. Myślała o swoim życiu. Było krótkie, ale szczęśliwe. Zaznała wszystkiego czego chciała i nie bała się śmierci. Chciała uratować jedynie dzieci. One nie dostały swojej szansy. Została im odebrana na samym początku. Ale teraz nie ma już nadziei. Zawiodła je. Wyciągnęła rękę w ich kierunku, po czym przyciągnęła pudełko do siebie. Pochyliła się i pocałowała czółko każdego dziecka. Jej słone łzy spływały po jej policzkach na kocyki niemowlaków.
Nagle drzwi za jej plecami otworzyły się. Szybko zerwała się na równe nogi i obróciła twarzą do nich. W wejściu stał młody mężczyzna. Wyglądał na dwadzieścia parę lat, lecz jego oczy były starsze, doświadczone. Ciemne włosy miał potargane, cienie pod brązowymi oczami były nader widoczne, a twarz miał brudną od ziemi. Na widok kobiety uniósł do góry brwi.
- Niagela? Co ty tu robisz?
- Potrzebuje pomocy – kobieta nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Podniosła z ziemi pudełko i szybko wcisnęła je w ręce zaskoczonego młodzieńca. Rozejrzała się, po czym odetchnęła z ulgą. Nikt tego nie widział.
- Co ty robisz? – Mężczyzna popatrzył na zawartość kartonu. Tym razem już zszokowany, znowu popatrzył na Niagelę.
- Musisz je wziąć. Zaopiekować się nimi. Tylko tu mogą być bezpieczne.
- Ale wiesz przecież, że oni nie zabijają wszystkich dzieci po sprawdzeniu? Nie ryzykujesz niczym, puszczą cię wolno.. – chłopak próbował postawić pudełko na ziemi.
- Nie słuchasz mnie! Nie mogę im ich oddać! Patrick, to o nie chodzi! Szukają właśnie ich! Nie mogą ich dostać, Ona nie może ich dostać! – wykrzyknęła zrozpaczona kobieta, wciskając mu dzieci znowu do rąk. Znalazła się dzięki temu bardzo blisko Patricka. Był od niej o wiele wyższy, więc zadarła głowę do góry, by popatrzeć mu w oczy – Musisz je chronić.
Patrick popatrzył na dzieci w milczeniu. Ogarnął je wzrokiem od góry do dołu. Nagle odezwał się, jakby na coś wpadł.
- Gdy odeszłaś, wtedy prawie rok temu, byłaś w ciąży prawda? Ze mną? – chwycił ją za rękę i zapytał. Nadal patrząc mu w oczy odpowiedziała:
- Tak.
- Więc to moje dzieci?
- Tak.
Mężczyzna zaczerpnął gwałtownie powietrza. Zamknął oczy, a jego twarz wykrzywił ból.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? – zapytał.
- Bo chciałam cię uchronić od tego szaleństwa – odpowiedziała. – Żebyś nie miał z nimi nic wspólnego. Ale nie udało się. Ona się o nich dowiedziała, nie wiem skąd. Dla mnie już za późno, ale dzieci można jeszcze uratować. Ty musisz je uratować.
Ostatnie zdanie powiedziała tuż przy jego ustach. Patrick postawił pudełko z dziećmi w środku mieszkania, i teraz wolnymi dłońmi gładził policzek Niageli.
- Zostań razem z nami – wyszeptał.
Chciała odpowiedzieć, ale usłyszała wystrzał i poczuła ból w klatce piersiowej. Obróciła się i zobaczyła żołnierzy z pistoletami w ręku. Z jękiem osunęła się na ziemię. Patrick próbował ją przytrzymać, ale odepchnęła jego ręce.
- Wejdź do środka! Już! Ratuj je! – krzyczała gdy mundurowi się zbliżali.
- A ty? – powiedział ze łzami w oczach. Ostatni raz spojrzał w jej smutne zielone oczy. Nigdy jej nie zapomni.
- Ja spełniłam swoje zadanie – usłyszał zanim zamknął drzwi. Serce mu pękało, że musiał ją zostawić na zewnątrz, ale miała racje. Dla niej nie było nadziei. Nie kiedy Ona o niej wiedziała.
Zajrzał do kartonu. Odwinął kocyk okrywający dzieci i z drżącymi dłońmi pogładził je po główkach. Bliźniaki. To widać.
Zauważył karteczkę obok nóżki jednego z nich. Podniósł ją i przeczytał. Nic więcej nie zapamiętał z tego dnia.
Yvonne i Genevieve. Poznaj swoje córeczki.  

 ~~~~
Witam na moim drugim blogu! :) 
Zaczynam drugą opowieść, ale nie skończyłam jeszcze pierwszej
Dlatego zapraszam na oba blogi :P
Miłej lektury.